wczasy, wakacje, urlop
12 May 2011r.
Tajemniczy przylądek rozewski doczekał się wielu legend, które po dziś dzień żyją wśród okolicznych mieszkańców, a także wzbudzają żywe zainteresowanie przybyszów. Prócz legend dawnych, zadomowionych w tradycji ludowej, tworzone są nowe, jak w przypadku legendy o Żeromskim. Znanym ich zbieraczem, twórcą i propagatorem jest Franciszek Fenikowski. Zbierał je i spisywał skrupulatnie. Niektóre słyszał od Władysława Wzorka, inne znał od Augustyna Necla, którego był literackim opiekunem. Przekazał je niezwykle barwnie i poetycko, przytoczę więc kilka z nich za Fenikowskim w wielkim skrócie i uproszczeniu. O mądrym rybaku i głupim diable Pierwszy rybak, który osiedlił się w pobliżu Lisiego Jaru nazywał się Fabisz. Bałtyk był wówczas morzem spokojnym i gładkim. Samotnego rybaka napastował jednak miejscowy diabeł - purtk. Nękany Fabisz -pewny swej odporności - postanowił zbadać siłę kusego purtka. Zgodził się oddać mu duszę pod warunkiem, że bies utrzyma w miejscu kotwicę jego żeglującej łodzi. Kiedy wypłynęli daleko w morze, rybak zgodnie z umową przywiązał diabła do kotwicy. Przeżegnał go i wrzucił do wody. Łódka jednak, mimo wiatru, płynęła coraz wolniej i zwycięstwo diat>ła było bliskie. Wówczas rybak, nie widząc innego wyjścia, odciął linę łączącą łódkę z kotwicą i zawrócił do brzegu. Purtk poszedł na dno wraz z kotwicą. I choć od tego czasu nikt już nie zakłócał spokoju Fabisza, to Bałtyk przy Rozewskiej Głowie zmienił się bardzo. Kiedy bowiem diabeł próbuje wydostać się z pułapki zastawionej nań przez przebiegłego Kaszuba, morze zaczyna wrzeć, a z jego głębin daje się słyszeć straszliwy ryk oszukanego diabła. Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu? Uwięziony przez Fabisza w głębinach morskich u przylądka rozewskiego diabeł stał się postrachem wszystkich żeglarzy. Jednak najgroźniejszym okazał się wystający z morza granitowy głaz, który do dziś zowią "Frank". Skąd to imię? Otóż pewien bogaty kupiec i żeglarz noszący to właśnie imię we wszystkie swe podróże zabierał ukochaną córkę Kristę, bowiem wierzył, że jej obecność przynosi mu szczęście. Rozpieszczał ją, kupując w czasie podróży do Gdańska klejnoty i stroje. Ona zaś swą urodą i urokliwym śpiewem umilała czas podróży ojcu i załodze. Pewnego razu, gdy Frank miał wypłynąć z Gdańska w stronę Kołobrzegu ostrzegano go, aby został w porcie, bo zbliża się sztorm. Ale Frank wierzył, że obecność Kristy zapewni mu bezpieczeństwo w największym sztormie. Wypłynąwszy, jak zwykle popro--sił córkę, aby zaczęła nucić swe urokliwe pieśni. Sternik, zasłuchany, nie zauważył, że zbliżają się do miejsca, gdzie szaleje uwięziony w głębinach diabeł. Statek wpadł na wystający głaz i roztrzaskał się. Uratowała się jedynie Krista, która wspiąwszy się na urwisko, ułożyła stos i chciała zapalić ogień, aby wskazać żeglarzom drogę ratunku. Bez krzesiwa i hubki była jednak bezradna: wszystkich żeglarzy wraz z jej ojcem pochłonęło morze. Zwabiony rozpaczliwym krzykiem dziewczyny przybiegł w to miejsce młody rybak Fabisz, który mieszkał w Lisim Jarze. Zaopiekował się Kristą i młodzi zakochali się od pierwszego wejrzenia. Pobrali się i zamieszkali na Rozewskiej Kępie. Odtąd każdej nocy Krista rozpalała ogień, by uchronić innych żeglarzy od losu, jaki spotkał jej ojca, by omijali głaz, który od owego nieszczęścia nosi imię ,,Frank". Gdy Krista umarła, ogień zapalali jej potomkowie. Przemienieni w buki Ogień na Rozewiu nigdy nie wygasł. Kolejni Fabi-sze dobrze spełniali swe obowiązki. Wybudowanej na rozkaz polskiego króla wieży nigdy nie opuszczali. Nawet ciała ich grzebano nie na swarzewskim czy żarnowieckim cmentarzu, lecz tu, pod wieżą. Za panowania króla Zygmunta latarnikiem był młody Wit, ostatni potomek Kristy i Fabisza. Pokochał on śliczną Agnieszkę, córkę sołtysa zTupadeł. Co ranka spotykali się nad brzegiem morza, ona śpiewała, on dla niej zrywał najpiękniejsze kwiaty. O zmierzchu Wit niezmiennie wracał do latarni. Poczyniono już wszelkie przygotowania uroczystych a hucznych zaślubin, gdy ostatniej nocy przed ślubem na morzu pojawiły się szwedzkie żaglowce króla Gustawa. Zarzuciły kotwicę pod Lisim Jarem i najeźdźcy wtargnęli na kępę. Wit był w rozterce. Z jednej strony chciał biec do Tupadeł, ostrzec narzeczoną i tamtejszych ludzi przed niebezpieczeństwem, z drugiej jednak przypomniał sobie przysięgę złożoną na puckim zamku, że od zmroku do"świtu nigdy nie opuści latarni. Wierny ślubowaniu pozostał na posterunku. Podkładał do ognia drew, aby choć w ten sposób zwrócić uwagę mieszkańców. Jednak pierwsi spostrzegli go najeźdźcy. Z Lisiego Jaru wąską drożyną ruszył podjazd w kierunku wieży. Wdarli się do baszty i rozkazali ugasić ogień. Wit nie posłuchał. Własną piersią zasłonił ognisko, lecz padł zabity przez wroga i zgasło światło na Rozewiu. Błysnęły za to ognie palonych wsi, co widząc Kaszubi skryli się po okolicznych lasach. Pod wieczór Agnieszka wymknęła się z kryjówki, weszła na latarnię i ujrzała narzeczonego martwego na szczycie baszty. Zrozpaczona zeszła pqd wieżę, gdzie biwakiem rozłożył się jeden z podjazdów szwedzkich i gniewnie unosząc pięści, przeklęła zabójców, aby nigdy nie powrócili do domów. Szwedzi zerwali się, chcąc pomścić zniewagę, ale poczuli, że dziwna moc przygważdża ich nogi. Buty korzeniami wrastają w ziemię, ręce zamieniają się w gałęzie, włosy w szeleszczące liście: na zboczu stanął las żołnierzy szwedzkich zamienionych w buki, Agnieszka pochowała Wita obok grobów przodków. Polscy żołnierze odparli najeźdźców, znów zabłysnął ogień na rozewskiej baszcie. Więc buki rosły coraz szybciej, by z zemsty za klątwą ukryć rozewskie światło. Dlatego to latarnia na rozewskim cyplu musi być co kilkadziesiąt lat podwyższana.
legendy, nad morzem, pomorskie, Rozewie, latarnia morska